Całe rozdziały

[Strona powstała ze względu na wygodę, by nowi czytelnicy, jeśli nie chce im się klikać, mieli wszystko na miejscu (jakby był problem z za małą czcionką wystarczy kliknąć ctrl i +, a się przybliży, by oddalić: ctrl i -) ;]
Wstęp
No, w końcu wpadłeś! Już się bałam, że nie zdążysz, albo coś... herbaty, kawy, może soczku? Nie? To usiądź wygodnie na krześle i słuchaj, co powiem. Tylko uważnie! Nie będę powtarzała Ci całej tej legendy po dziesięć razy...
Więc umawialiśmy się na opowieść o strażnikach ludzi tak? No przecież wiesz, że mam w zanadrzu dużo ciekawych historii, ej! Tylko nie wyobrażaj sobie nic zbereźnego. Już Cie znam i wiem o czym czasem myślisz...
Dobra dobra, zaczynajmy!
Pamiętasz wypędzenie Adama i Ewy z raju? Nie chodzi mi, że jest to zapisane w księdze Rodzaju w Biblii. Pamiętasz może kiedy to Kain zabił Abla? Też nie? Oj, jaka szkoda... bo Oni to pamiętają.
Bóg wiedział, że Adam i Ewa w końcu zjedzą jabłko, tak samo jak i to, że Kain zabije Abla, że ludzie będą oddawać cześć innym wyimaginowanym bóstwom, będą popełniać zło, żyć w nieprawości, prowadzić walki etc, etc, jednym słowem: wiedział i wie wszystko. Dlatego też dał każdemu z osobna własnego Anioła Stróża czasem nazywanego "sumieniem", "przyjacielem", "dobrym duchem" czy "protektorem". Pomaga on człowiekowi w sprawach raczej duchowych niż przyziemnych, no bo np. - nie wdać go. Anioł jest niesamowity i wiele potrafi zdziałać, lecz co ma zrobić, kiedy na człowieka czaka niebezpieczeństwo, które jest materialne, widoczne, straszne, gdzie Anioł Stróż nie do końca ochroni, a człowiek, no właściwie nie ma szans by sobie poradzić? Ano stworzył Bóg przy wygnaniu z Raju takich Aniołów materialnych, z wyglądu powiesz "zwykły człowiek", lecz gdy się przekonasz co potrafią powiedziałbyś "o kurcze!".
Bóg dał im zadanie by pomagali Aniołom Stróżą , by mówili, kiedy one mówić nie mogą, bo "Dobre Duchy" nie mogą mówić. Wiadomo, że gdzie dobro, będzie czasem i zło, więc jeśli dotychczas wydawało Ci się, że okropne bestie istnieją tylko na obrazie w Kościele - myliłeś się.
Idziesz ulicą, późno, latarnia dziwnie miga, szum liści, nagle zaszeleściło coś w krzakach... serce wyleciało z piersi, zemdlałeś, ale biegniesz ( zastanawiasz się po drodze, skąd nagle tak szybko biegasz). Docierasz na próg domu i cisza, nic nie ma. Zajęli się tym Oni -  tak zwani "Strażnicy ludzi", "Aniołowie", "Herosi", "Bogowie" etc. Są nieśmiertelni, no chyba, że urodzi im się syn. Kiedy osiągnie 25 lat strażnik zaczyna się starzeć, a jego dziecko przejmuje obowiązki strażnika. Tak, oczywiście, zdarzyło się parę razy, żeby urodziła się córka, ale niestety była oddawana rodzinie, która np. nie mogła mieć dzieci.
I tak od stworzenia świata istnieją sobie ci strażnicy i chronią ludzi. Aha! Jest ich pięciu - po jednym w Europie, Azji + Australia i Oceania, Afryka, Ameryka Północna i Ameryka Południowa. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że jeden z nich - ich przywódca imieniem Aaron żyje od początku, od stworzenia ich. Nigdy nie miał i postanowił, że nigdy nie będzie miał dzieci. Oddał się całkowicie służbie ludziom. W sumie fajnie jest być strażnikiem - super moce, nieśmiertelność, ale no bez przesady żeby żyć ileś tam tysięcy lat i nie poświęcić się rodzinie, nie? Można? Można.
Ale na wszystko przychodzi pora... nieprawdaż? 

Rozdział 1
Tajemniczy przypadek...
Ulice Lizbony skąpane były w blasku księżyca, a latarnie porozstawiane co sto metrów dawały przyjemny ciepły blask i poczucie bezpieczeństwa. Drzwi jednego z ostałych starych domków trzasnęły mocno, lecz nikt przez nie nie wchodził, ani wychodził, prawdopodobnie nikt też nie usłyszał uderzenia, gdyż domownicy przyzwyczaili się do tego dźwięku lub poszli już spać. Mocny wiatr, który przywędrował znad Atlantyku, niósł za sobą niepogodę, niektórzy, pochowali się po domach, znając ten powiew, bojąc się, że lada chwila przyjdzie deszcz lub burza. Parę osób przechadzało się promenadą nad lekko poruszonymi wiatrem wodami rzeki Tag, wpływającej do oceanu. Ciepłe letnie noce, zachęcały młodych ludzi do przechadzki po zabytkowych i pięknych ulicach tego miasta, które nocą wyglądało zupełnie inaczej niż w dzień.
Tymczasem noc w szpitalu st. Maria  na obrzeżach miasta mijała spokojnie. Lekarze dyżurni nawet poukładali się spać w swoim kantorku na kanapie, czy krzesłach w poczekalni. Aktualnie nie było pacjentów w stanie ciężkim, ani zagrażającym życiu. Piękny moment dla pracujących.
Lekarka na recepcji właśnie skończyła notować coś w karcie szpitala i powoli układała się do snu. Oparła się o krzesło, a następnie wolno przymknęła powieki, gdyż bolały ją oczy ze względu na długą prace przy słabym świetle. Poprawiła się i po chwili była już na granicy rzeczywistości, a snu. Nie minął moment, kiedy nagle zabrzmiał mocny oraz denerwujący dźwięk telefonu.
Natychmiast młoda kobieta szarpnęła się na krześle,a ciśnienie podskoczyło do dwustu uderzeń na sekundę.
-Szpital st. Maria w Lizbonie, słucham-Powiedziała oddychając szybko. Głos w słuchawce, nie oddychał z taką prędkością jak nasza lekarka, lecz w podobnym tępię mówił. Ton wydawał się być przerażony, sam jakoby nie wierzył w to co mówi. Kobieta, która właśnie przyjmowała zgłoszenie mimowolnie podniosła brwi ku górze. Nie ukrywajmy, była bardzo zaskoczona. Tak, więc może ktoś przewidział to, iż noc piękna i spokojna, miała się zmienić właśnie w bardzo ciężką, oraz tajemniczą.
-Proszę przybyć jak najszybciej, będziemy czekać.-Odparła, a następnie odłożyła słuchawkę.
Momentalnie podniosła się z krzesła i pobudziła wszystkich pracujących w szpitalu lekarzy. Ignorując jęki niektórych, odpowiadała tylko: "Przyjedzie pacjent w stanie bardzo krytycznym".

 ***

Była 3.45 kiedy wyczuł coś złego. Jego komnatę w zamku św. Jerzego w centrum Lizbony oświetlał jeszcze blask księżyca. Zamek należał do niego, więc oprócz udostępniania go turystom mógł tam także mieszkać. Kiedy w 1755 r. Lizbonę nawiedziło poważne trzęsienie ziemi, twierdza została dość zniszczona. Akurat przebywał w tym mieście pomagając ludziom, którzy ucierpieli w tej niszczycielskiej sile natury i widział także ten samotny zamek. Postanowił go kupić, jednakże znając sytuacje ówczesnej Europy, nie miałby czasu zająć się nim, dlatego dopiero w latach dwudziestych XX w. kiedy przez moment panował spokój zapłacił za ruinę, a dziesięć lat później lokum w końcu zostało odrestaurowane, oraz oddany do użytku.
Ma wiele rezydencji, zamków i pałaców w Europie, lecz w połowie 2013 r. wprowadził się znów do tego miejsca, nie ze względu na piękno, ale wyczuł, że to właśnie w Lizbonie, nigdzie indziej, może wtenczas kumulować się zło.
Nie mylił się. Jeszcze nigdy nie musiał interweniować w Portugalii tyle razy.
Akurat tej nocy, kiedy wyczuł "coś", poczuł też, że to co dzieje się w tym mieście od roku, może zostać rozwiązane.
Ubrał na siebie spodnie jeansowe i granatową koszulkę, narzucił czarną zapinaną bluzę i otworzył okno. Zamknął oczy, a następnie wziął do swych płuc potężną dawkę świeżego, morskiego powietrza.
"Szpital st. Maria"- Pomyślał i natychmiast znalazł się przed jego wejściem.

Ledwie przekroczył próg, a już wiedział, w którą stronę ma iść. Jego instynkt, jak żyje, nigdy jeszcze nie zawiódł.
Wchodząc więc do jednego z pomieszczeń dla personelu, ubrał na siebie fartuch lekarski i skierował się w stronę poważne chorego pacjenta.Wyjechał jeszcze z jakąś lekarką windą na trzecie piętro, a następnie skierował się na odział intensywnej terapii.
Na jednym z jasno zielonych krzeseł, które kolorystycznie idealnie pasowały do biało-zielonych barw szpitala, siedziała kobieta. Momentalnie widząc lekarza podniosła się i niepewnym wzrokiem spojrzała na niego.
Mężczyzna jednak nie zwrócił swego wzroku ku niej, gdyż był zbyt ciekawy przypadku tajemniczego pacjenta.
Otworzył drzwi do pokoju, które cicho zgrzytnęły i ujrzał dwójkę lekarzy stającą przy łóżku, wpatrującą się, bez większych rezultatów w pacjenta.
-Możecie odejść-Powiedział ciepłym głosem, a jego ton wyrażał się jakoby to on tu rządził, więc muszą robić to co mówi. Osobnicy skinęli głową i nic nie ozywając się, pozostawili chorego sam na sam z nieznajomym. Była 4.00 więc nikt nie chciał się z nikim sprzeczać, czy w ogóle rozmawiać o takiej godzinie. Personel był zmęczony, a mężczyzna, który wszedł, miał na sobie ubranie lekarza i wizytówkę z imieniem oraz nazwiskiem, przed którym znajdował się przedrostek "dr.", więc wszystko musiało być w porządku. Ruch w szpitalu zmniejszył się, powoli wszystko wracało do normalnego stanu rzeczy, zatem nie było czasu czy powodu, by kogoś nagle wyrywkowo sprawdzać.
Gdy wiedział, że jest sam, oraz nikt go potajemnie nie obserwuje, powoli zbliżył się do pacjenta.
Od razu owładnęło go uczucie tajemniczości i pustki . Tak jakby coś, co mu się przytrafiło nie było zrobione ani przez złe duchy, ani przez człowieka.
Dotknął jego ramienia. Temperatura ciała spadała, co znaczyło, że powoli umiera. Zresztą, oddychał ciężko wpatrując się w biały sufit nieobecnym wzrokiem. Był młody, gdzieś koło dwudziestu paru lat, miał ciemne włosy i brązowe oczy, które nawet na moment się nie ruszyły, a źrenice nie zwiększyły czy zmniejszyły swojej wielkości.
Lekarz zamknął oczy. Nic nie poczuł. Pustka. Tak jakby człowiekowi zabrano ducha. Oczywiście, zdarzały się już takie przypadki, jednak w tedy, na to miejsce wchodziło jakieś złe stworzenie, a dusza mężczyzny snuła się gdzieś blisko. Zwyczajny człowiek nie może żyć beż duszy, bo prawdopodobnie umiera. Jeszcze nigdy tak się nie zdarzyło, bo zawsze coś zastępowało puste miejsce, a tu nic.
Skupił się bardziej, próbował odnaleźć zgubę chłopaka, ale nigdzie jej nie wyczuwał, tak samo jak i innego ducha, który mógłby wejść na wolne miejsce."Dziwne"-Pomyślał, pierwszy raz trafia mu się taki przypadek, a żyje na tym świecie już bardzo długo.
-Szalom!-Powiedział i odczekał chwilkę, ale nic się nie stało.-Pax Tecum*!-Dodał, lecz również spełzło to na niczym. Próbował przywołać Anioła Stróża pacjenta, ale po prostu go nie było. Kompletnie nie wiedział co robić.
Spojrzał na chłopaka. Nie wiedział jak uratować mu życie. Takie rzeczy jak ta, nie zdarzają się za często, jeśli w ogóle można powiedzieć, że kiedyś już miały miejsce.
Oparł się lewą ręką o łóżko i zerknął na ekran, połączony różnymi diodami, czy kabelkami do ciała pacjenta. Monitor wskazujący bicie serca, oraz puls powoli spadał, co znaczyło, że ma coraz mniej czasu na uratowanie życia.
Dotknął ręką swojej brody, która była szorstka. Od paru dni się już nie golił,a jego czarny zarost lubił rosnąć jak chciał -  raz wolno, raz szybko. Próbował sobie przypomnieć całą sytuacje od obudzenia się do tego momentu, czy przypadkiem nie wyczuł nic dziwnego, jakiegoś ducha lub coś podobnego.
Nagle wpadł na genialny pomysł. Zaraz obok sali z chłopakiem była jakaś kobieta, może Stróż od niej wie co się dzieje.
Mentalnie przeszedł przez ścianę i zauważył ją. Miała ciemno brązowe włosy, sięgające do ramion. Były proste, zasłaniały jej prawie całą smukłą twarz, ponieważ siedziała pochylona z opartymi o policzki dłońmi. Prawdopodobnie zamartwiała się, więc musiała coś wiedzieć.
Wrócił do ciała. Postanowił jednak, że najpierw spyta o chorego kobietę, a potem Anioła.
Wyszedł więc przez drzwi, które ponownie lekko zgrzytnęły i stanął obok niej. Ta zaś szybko podniosła z nadzieją głowę, spojrzała na lekarza, a następnie zapytała anielskim głosem:
-Czy wiadomo już coś o moim bracie
Kłamała - wyczuł to i zasmucił się. Prawdopodobnie więc była jego dziewczyną, albo bardzo dobrą przyjaciółką, że chciała być blisko chłopaka w takim stanie. Inaczej zapewne, by jej tam nie pozwolono wejść.
Kobieta miała piękne jasno niebieskie oczy, które wyróżniały się na tle innych osób i nie pasowały zupełnie do jej koloru włosów. Podkreślone były lekkim makijażem, niestety trochę rozmazanym. Usta wyrażające smutek posiadały czerwonawy odcień. Wyglądała na około 23 lata. Pociągnęła cicho swoim nie za dużym noskiem, prawdopodobnie płakała wcześniej. Była od niego prawie głowę niższa, choć miała blisko 175 cm. wzrostu, tym samym nie należała do grona niskich kobiet.
-Pani brat...-Powiedział powoli spoglądając prosto w niebiańskie ślepia. Bał się reakcji kobiety, gdyż wyglądała na bardzo wrażliwą. Odetchnął i po chwili kontynuował.-Jest w stanie bardzo ciężkim. Chciałbym się jednak spytać-Przerwał na moment, gdyż nie wiedział co odrzec.
- Wie pani może, jak doszło wypadku?-Wypowiedział to słowo - "wypadku" lecz nie był pewny sam w sobie, czy użył dobrego sformułowania do opisu stanu tego człowieka, przecież gdyby miał dusze, a przy tym Anioła, żyłby i miał się dobrze.
Jego "towarzyszka",unikająca wzroku mężczyzny, wpatrzyła mu się w niebieskie oczy(ciemniejsze niż jej, wyrażające głębie całego tego koloru), w których można by było utonąć, po czym mina kobiety wyraziła ogromny smutek. Spuściła szybko wzrok, następnie spojrzała w ścianę znajdująca się daleko za mężczyzną i wydukała niechętnym głosem ponowne kłamstwo:
-Niestety nie.
Lekarz był człowiekiem empatycznym, wiec od razu wczuł się w stan dziewczyny.
-Wiem, że może być pani przerażona, ale muszę wiedzieć co się stało!-Rzekł prawie rozkazującym tonem, lecz po chwili skarcił się za to w myślach.-Przepraszam, że to mówię, jednakże jeśli nie dowiem się jakim cudem pacjent znalazł się w takim stanie,-Tu przerwał na chwilkę-Może umrzeć-Dodał ściszając głos, aby nie przestraszyć jeszcze bardziej kobiety. Ta zaś słysząc ostatnie słowa wzdrygnęła się lekko i spuściła znowu swój wzrok na beżową podłogę, na której były narysowane różnego koloru linie - żeby jakiś odwiedzający mógł dojść do swojego oddziału o danej barwie, takiej jak ta kreska. Wzięła oddech, następnie usiała na jednym z krzeseł. Mężczyzna widząc to zasiadł obok.
-Sytuacje są ciężkie, znam różne przypadki. To trudne mówić o rzeczach strasznych, ale kiedy człowiek  porozmawia, robi mu się lepiej.-Odrzekł  zachęcającym głosem, po czym spojrzał w jej oczy.-Proszę mi zaufać.-Dopowiedział, a następnie uśmiechnął się lekko.
-Panie doktorze-Zaczęła spokojnym głosem.-Nawet gdybym opowiedziała panu co się stało, nie uwierzyłby pan.-Powiedziała, a za każdym razem gdy wymawiała słowo "pan" akcentowała je lekko, jakby zwracała się z pogardą i wyższością do niego. Jego kąciki ust podniosły się jeszcze bardziej.-"Jednak trudno jest określić jej temperament"-Pomyślał, następnie odparł:
-Doprawdy? Jesteśmy w szpitalu, chciałbym zauważyć, a tu, nie uwierzyłaby pani jakie rzeczy się dzieją-Perfekcyjnie podsumował wypowiedź towarzyszki, podpuszczając ja do opowiedzenia historii.
Tym razem to ona zerknęła ponownie w jego ślepia, istotnie miażdżącym wzrokiem. Tylko gdyby nie doświadczenie lekarza, zapewne spojrzałby w ziemie, a jakoby miał ogon - podkuliłby go.
-W takim razie, niech doktor słucha, to krótkie opowiadanie-Rzekła mocnym głosem.
-"Musi być aktorką, gdyż w życiu bym nie zgadł, że jest tak silną osobowościowo kobietą"-Zamyślił się, a dziewczyna zaczęła mówić:
-Około godziny trzeciej, nie wiedząc czemu, mój brat obudził mnie, następnie powiedział, że ma niespodziankę. Nie przeciwstawiłam się gdyż często robi dziwne rzeczy, więc poszłam za nim.-Mężczyzna skinął głową, ciągnęła dalej.-Pojechaliśmy do lasu niedaleko tutejszego więzienia, gdyż rzadko kręcą się tam jacyś ludzie. Przyszykował koc, termos, a następnie usiadł. Zrobiłam to samo, po czym kazał mi spojrzeć w górę. Kompletnie zapomniałam, że dzisiaj jest noc spadających gwiazd (12/13.08)i jak co roku nad ziemią w tym czasie przelatuje najwięcej asteroid. To było niesamowite...-Westchnęła. Lekarz cicho odchrząknął jakby dając znak, by trafiła w końcu do sedna rzeczy. Ta spojrzała na moment pogardliwie.-A w tedy wydarzyło się coś co nie potrafię opisać...
-Tak?-Spytał nagle lekko podekscytowany.
-To zdarzyło się szybko, po prostu przybył znikąd jakiś cień, prawie niewidzialna przeźroczysta postać, która...-Wzięła oddech-Porwała go.-Wydukała.-Wystraszyłam się, nie wiedziałam co robić. Po chwili pojawił się mój brat, lecz... był bez życia, ledwo oddychał wpatrywał się błędnym wzrokiem w niebo, a z żyły, chyba w lewej, ręce leciała mu krew.-Przerwała, następnie spojrzała na mężczyznę-Nie wierzy mi pan? Pewnie doktor pomyśli, że coś mu zrobiłam i wymyśliłam tą historie, aby nie mieć problemów. Kocham go!-Wyrzuciła z siebie, a potem wstała, zrobiła parę kroków i spojrzała na lekarza, który nic nie mówił tylko siedział jakby zastanawiając się na czymś-Niech pan coś powie!
Lekarz westchnął.-Wierze pani.-Odparł, a kobieta spoglądnęła zdziwionym wzrokiem-Wierzy?-Zapytała nie dowierzając.
-Tak.
-To niech pan coś zrobi!-Rozkazała mu lecz on nie posłuchał. Zastanawiał się.
-Obawiam się, iż jestem bezradny.-Wydukał cicho. Mówił prawdę.
-Jak to?-Spytała i usiadła ponownie na swoim miejscu.
-Ciekawe jest to co usłyszałem...
-No czyli jednak nie wierzy!-Przerwała szybko obrażona.
-Mówię przecież, że wierze!-Odparł  głośno, po czym ściszył głos-Lecz ne wiem co z tym zrobić.-Westchnął opierając się o oparcie. Nie słyszał jeszcze nigdy o takim przypadku, dlatego mało co do jego poszukiwań wniosła ta opowieść, jednak ma jakieś poszlaki.-"Duch który porwał i zwrócił, ale bez duszy?"-Myślał.-"Powinienem zapytać jej Anioła Stróża o ten moment, na pewno wyczuł coś złego".
Wstał szybko z krzesła, a następnie odparł:
-Sprawdzę co u pacjenta. Zastanowię się też w spokoju co robić.
Kobieta jedynie przytaknęła mu i oparła się. To była dla niej zaprawdę ciężka noc. W sumie chyba dobrze, że wyrzuciła z siebie całą tą historię. W końcu nie musiała tego dźwigać sama, a lekarz prawdopodobnie zrobi coś sprawie jej "brata". Zamknęła powoli oczy. Może choć na chwile uda jej się odprężyć. Po tej dziwacznej nocy...

 ***

Doktor powrócił do pomieszczenia z tajemniczym przypadkiem, rozmowa dużo dała mu do myślenia.
Zerknął ukradkiem na monitor podłączony do pacjenta, który niestety nie pokazywał już dobrego stanu zdrowia.
Podszedł powoli do chłopaka, potem dotknął jego ciała otwartą dłonią. Biorąc oddech, klatka piersiowa i środek dłoni lekarza tak, że zostały tylko opuszki palców, podniosły się lekko a następnie opały, gdy otworzył oczy. Sprawdzał czy ma jakieś uszczerbki na zdrowiu, jest ranny lub chory, ale nic z tych rzeczy, zatem tajemnicze zniknięcie nie miało na to wpływu. Przypomniał sobie o ranie na lewej ręce, wspomnianej przez kobietę. Spojrzał, lecz nie było tam nic, nawet zadrapania. Chwycił drugą rękę, ale tam także nic. W sumie, przecież niczego nie wyczuł, co już na początku powinno mu wydawać się dziwne.
Czas uciekał, a jemu skończyły się pomysły "co zrobić, żeby uratować". Nie czekając dłużej pomyślał o kobiecie, z która rozmawiał.
-Pax Tecum! - Gdy tylko lekarz wypowiedział te dwa słowa, w pomieszczeniu można było poczuć przez chwile lekki podmuch powietrza, które stało się niesamowite, dawało uczucie spokoju, radości. Powiew, powiedziałbyś idealny - nie za gorący, nie za zimny. Doktor w tej sytuacji jedynie uśmiechnął się lekko, nie czyniąc żadnych większych ruchów, stał spokojnie. Gdy po momencie znikło to całe piękno, na środku sali przed nim, zaczęła formować się jakby sylwetka człowieka. Możliwie, że pojawiła się z tego wiatru. Uformowawszy się cała uklęknęła na prawe kolano opierając lewą rękę o swój drewniany kij zakończony majestatycznie naostrzonym, poskręcanym jakoby ogień metalem, mający tyle wysokości co postać.
-Ordo et pax*!-Rzekła głosem tak pięknym i melodyjnym, iż na pewno nie mógł należeć do zwykłego człowieka.-Wezwałeś mnie.-Dodała, następnie spojrzała brązowymi oczami na mężczyznę stojącego przed nim.
Była ubrana jedynie w biały podkoszulek oraz jeansowe spodnie, nie miała butów. Jego ciemne blond włosy zostały idealnie przystrzyżone, a nad całą tą osobą unosiła się lekka poświata, jakby biała aura. Nie dość, że trzymał ostry kij, do jego pasa przypięty był srebrny miecz ze złotą rękojeścią.
-Nie kłaniaj mi się.-Powiedział mężczyzna, następnie podał jej rękę. Ta zaś pochwyciła ją i podniosła się do góry witając towarzysza. Warto dodać, że z pleców wyrastała mu para przepięknych śnieżnobiałych skrzydeł, które lekko się poruszyły gdy wstawał.
-Jestem dumny, że mogę poznać tak sławną postać naszego świata.-Odrzekł, a wymawiając przedostatnie słowo podkreślił je lekko. Lekarz kiwnął jedynie głową w ramach podzięki.
-Wiesz dlaczego się tu zjawiłeś-Odparł, spoglądając na postać-Mamy nowego wroga, a ja nawet nie wiem kim on jest i jak z nim walczyć-Westchnął.-Jesteś Stróżem tej kobiety, więc możesz wiedzieć więcej niż ona, już z nią rozmawiałem-Dodał i oparł się o łóżko pacjenta.
Anioł podszedł do chorego, a następnie spojrzał na niego nic nie mówiąc. Dotknął go.
-Dziwne, nic nie wyczuwam-Powiedział do siebie. Zerknął na mężczyznę-Na pewno mówiła ci, że chłopak "pojawił się i zniknął"?-Zapytał. Lekarz mu przytaknął.-Wtedy czułem jeszcze ducha, który był strasznie słaby. Teraz nic niema.
-Wiem, liczyłem, że mi pomożesz coś z tym zrobić...-Rzekł doktor smutnym głosem. Wziął głęboki oddech, wypuścił powoli powietrze.
-Mogę jedynie ci powiedzieć, że chciał się dzisiaj oświadczyć mojej podopiecznej. Chodzą już ze sobą dobre parę lat.-Odparł powoli, żeby zagłuszyć narastającą ciszę. W tym czasie mężczyzna zastanawiał się, co można zrobić. Momentalnie wpadł na niesamowicie genialny plan.
-A gdybyś tak-Przerwał i spojrzał ciekawskim wzrokiem na Anioła-Wszedł do jego ciała by sprawdzić co się wtedy stało?
Postać momentalnie odsunęła się od niego.
-Oszalałeś?-Zapytała jakby ktoś zaproponował jej coś złego-Jestem Aniołem Stróżem-Wypowiedział to z dumą-I jeszcze nie zdarzyło się żeby jakiś Anioł Stróż wchodził do ciała!
-Zdarzyło.-Przerwał mu cicho-Ale było to dość niebezpieczne dla podopiecznego tego Anioła-Dodał pod nosem.
-W ogóle co powiedziałby On-Oparła ciszej postać, a wymawiając słowo "On" wskazała brwiami i wzrokiem sufit. Oczywiście o sufit nie chodziło.
-On-Powtórzył po nim-Wie co się dzieje i mam nadzieję, że nie miałby nic przeciw.-Powiedział z szacunkiem.
-Dlaczego Ty tego nie zrobisz?-Zapytał Anioł zakładając ręce na piersi. Mężczyzna spoglądnął na niego spode łba.
-No jak? Gdybym był w duchowej postaci już bym wchodził, ale nie jestem-Podsumował.
-To wejdź.-Rzekł pewnie Stróż.
-Wejdź, wejdź-Przedrzeźniał go.-To nie jest takie proste, potrzebowałbym dużo czasu i skupienia, a tu tego nie dostanę. Poza tym przy stworzeniu Ty dostałeś postać duchową, ja materialną nie bez powodu, zatem właź i nie marudź!-Zakończył swoją ujmującą wypowiedź. Anioł spuścił głowę, potem spojrzał na niego.
-Jak coś się stanie będzie na ciebie!-Wyrzucił mu.  
-Spokojnie, będę du stał i wszystkiego pilnował. Dasz sobie rade-Uśmiechnął się, a jego usta przybrały prawie kształt banana.
Postać nie mówiąc nic wzięła głęboki oddech, a następnie skupiła się na ciele leżącego chłopaka. Nie minęła chwila, kiedy Stróż zniknął.
Przez moment mogłoby się wydawać, że pacjent odzyskał przytomność, lecz tak szybko jak te dwie rzeczy się pojawiły, tak i zniknęły. Anioł pojawił się znowu przed lekarzem.
-Niesamowite, byłem tam w środku i wszystko czułem... jak człowiek, ale coś mnie wyrzuciło...-Wydukała postać przejętym głosem, po czym ze zdumionego szybko zmieniła swoją postawę na bojową. Mężczyzna zdziwił się lekko jego zachowaniem, chciał coś powiedzieć, ale mu przerwano.-Wyczuwasz to?-Zapytał szybko Stróż i przeszedł przez ścianę. Rzeczywiście, coś niepokojącego unosiło się w powietrzu. Lekarz wyszedł drzwiami z pokoju. Na ziemi leżała nieprzytomna kobieta, a postać właśnie walczyła ze złym duchem
-Miałeś pilnować!-Wyrzucił mu.-Przecież oni tylko na to czekają!-Warknął zdenerwowany i uderzył zjawę swoim kijem. Kiedy duch otrząsnął się z ofensywy, z całym impetem skierował swoją siłę na atakującego, lecz on tylko na to czekał. Obrócił parę razy w rękach swoją broń, następnie wycelował ostrze prosto w złego. Pchnął kij w sam jej środek, po czym przycisnął ją do ziemi. Zjawa padła nie ruchomo. Po chwili biały dymek z ciała uniósł się w górę, a jej prawie że niematerialna postać znikła.
-Tak to się robi!-Powiedział dumnie Anioł i stanął niczym król.
-Jasne, idź do pokoju, ja sprawdzę, czy wszystko z nią w porządku.-Odparł mężczyzna sadzając nieprzytomną na krześle. Stróż ze spuszczoną głową przeszedł przez ścianę mamrocząc coś pod nosem o traktowaniu innych.
Lekarz dotknął  plecy kobiety dłonią. Na szczęście duch nic jej nie zdążył zrobić. Zamknął oczy i przycisnął lekko rękę do karku, gdy otworzył, nieprzytomna zamrugała. Po chwili dotarło do niej, że obok siedzi doktor, spoglądnęła na niego.
-Była pani przez chwile nieprzytomna-Odrzekł pierwszy mężczyzna.
-Przepraszam, pamiętam, że zaczęło mi się robić strasznie zimno, jakby, jakby coś niewidzialnego chciało mnie zaatakować...-Wydukała powoli, a po jej ciele przeszedł dreszcz.
-Rozumiem, tak się często zdarza gdy...-Przerwał na moment-Gdy... jest się w szpitalu, a jest także późno i miała pani ciężki dzień, więc jako lekarz radze pani się przespać.-Sprostował swoją wypowiedz.-Idę tymczasem dalej zajmować się pacjentem.-Nim kobieta zdążyła coś powiedzieć, mężczyzna zniknął za drzwiami. Postanowiła zatem iść za radą lekarza. Rzeczywiście musiała być zmęczona, że zemdlała. Przykryła się swoim płaszczem, który wcześniej wisiał przewieszony na wieszaku. Rozkładając się cała na trzy krzesła w bok, położyła się spać.

***

Mężczyzna wszedł do pomieszczenia z chorym i zastał tam od pięciu minut czekającego na niego Anioła. Zasiadł on na krześle, wpatrując się w pacjenta. Kiedy lekarz przybył, zwrócił wzrok ku niemu.
-Mów, co widziałeś-Odparł pierwszy doktor zaciekawiony odczuciami.
-Bo widzisz...-Zaczął mówić-Poczułem się przez moment jak on, ale... coś mnie wyrzuciło z tego ciała.-Powiedział niepewny czynów jakie zgotuje mu za to towarzysz. Ten zaś nie uczynił nic szczególnego co by miało wpływ na egzystencje Stróża.
-Rozumiem.-Wymamrotał jedynie drapiąc się po brodzie. Postać spojrzała na niego badawczym wzrokiem.
-Czekaj, udało mi się przechwycić trochę obrazów z jego głowy-Powiedziała dumnie. Mężczyzna myślał już, że jest na straconej pozycji, lecz pojawiła się nadzieja na wygraną.-Ale nie wiem czy wnoszą dużo do tej sprawy...-Dodał smutniejszym głosem.
-Dobra, mów co złapałeś.-Odparł i przysunął sobie mały stołek obok łózka, naprzeciw Anioła.
-Lepiej ci pokarze.-Powiedział przybliżając się do lekarza. Chwycił jego nadgarstek, po czym przed oczyma mężczyzny pojawiły się jakieś obrazy.
  Leżał na twardym metalowym stole, nie mogąc się ruszyć jakoby był sparaliżowany. Ujrzał człowieka ze strzykawką w stroju doktora, między innymi z czepkiem oraz maseczką na ustach. Podszedł powoli do niego i spojrzał mu w oczy, następnie chwycił jego lewą rękę.
-Taki przystojny i młody-Rzekł trochę niskim głosem-Szkoda, że padło akurat na ciebie.-Dodał wbijając igłę w żyłę, tym samym wprowadzając przeźroczysty płyn znajdujący się w środku.
Poczuł lekki ból, a także wszechogarniającą go pustkę. Zwrócił swój przerażony wzrok ku sprawcy tego.
-Co ty mi zrobiłeś?!-Wymamrotał przez zaciśnięte zęby.
-Uratowałem-Odparł i wszystko spowiła ciemność.
*
Mężczyzna siedział parę minut sparaliżowany tym co zobaczył.
-Nie wiem czy to coś wnosi...-Odezwał się w końcu Anioł, lecz gdy tylko zobaczył wzrok lekarza nic więcej nie powiedział.
W pokoju panowała głucha cisza, przerywana co chwile dźwiękiem urządzenia monitorującego prace serca pacjenta.
-No cóż.-Przerwał ją w reszcie doktor.-Chyba możemy już iść...-Westchnął. Stróż spojrzał się dziwnym i jakoby nie rozumnym wzrokiem.
-Co masz na myśli iść? Chcesz się poddać? Tak po prostu? Bez walki? Bez... bez prób? Pomocy?-Wyrzucił mu.
-A masz jakiś pomysł?-Zapytał wskazując rękami na wpół przytomnego chłopaka.
-No nie...-Powiedział cicho.-Ale chyba nie chcesz się poddać?-Dodał już głośniej.
-Nie wiem-Wymamrotał pod nosem.
-Jak to nie wiesz? Ty nie wiesz? O tobie krążą legendy nie tylko wśród ludzi, ale i Aniołów!-Rzekł dumnym oraz motywacyjnym głosem, po czym uśmiechnął się.
 -Nie rozumiesz.-Odparł, a następnie spojrzał na Stróża.-Tu wchodzi w grę coś, czego nie jestem w stanie pojąć, czego nie umiem rozwikłać. Tu potrzeba większej siły niż moja!-Towarzysz wstał po czym przeszedł się parę kroków po pokoju.
-Siły większej niż twoja, tak?-Zadał mu pytanie retoryczne. Nie potrzebna mu była odpowiedź. Właśnie ją dostał.-Wiesz co trzeba...-Zaczął lecz nie skończył.
-Tak-Odrzekł i podszedł do towarzysza.-Myślę, że tylko On będzie wiedział co mamy robić.-Dopowiedział.
-Spotykamy się przed bramą-Odparł Anioł, a mężczyzna mu przytaknął.
Obydwoje zamknęli oczy. Po chwili w pokoju dało się czuć powiew wiatru, a następnie znowu zapadła głucha cisza, przerywana co chwile dźwiękiem urządzenia monitorującego prace serca...


***

Nie musiał otwierać oczu by wiedzieć, że znalazł się w domu. Niesamowite ciepłe światło wbijało się przez zaciśnięte powieki wołając: "tak, otwórz je! to najlepsze promienie jakie kiedykolwiek widziałeś!". Uśmiechnął się.     
Lekki powiew ciepłego, kojącego skórę wiatru, muskał jego ręce. Był ubrany w białą koszulkę i jeansowe spodnie, a przy pasie miał miecz - tak samo jak Anioł Stróż, jednak nie posiadał pięknie zdobionego kija.
Bosymi stopami wyczuł mięciutką trawę, która dawała niesamowicie przyjemne uczucie, trochę łaskotania.
Gdy w końcu spojrzał na miejsce swojego pobytu, zaczął iść do przodu.
Schodami zrobionymi z tej właśnie trawy powoli podążał w stronę mistycznie wykończonej złotej bramy.
Dostrzegł tam dwie postacie, prawdopodobnie czekał już na niego Anioł i jego stary przyjaciel.
Szybko więc doszedł na górę. Mężczyźni zobaczywszy przybysza przerwali swoją pogawędkę.
Bohater widząc drugiego z nich, uśmiechnął się szeroko i rozpostarł ramiona w ramach przytulenia. Ten zrobił to samo. Po chwili trwali w przyjacielskim uścisku. Towarzysz poklepał go lekko po plecach.
-Piotrze! Nic się nie zmieniłeś.-Odparł pierwszy szczęśliwym głosem.
-Ty tak samo!-Odpowiedział mu. Oboje się zaśmiali.
-Dalej ta siwa broda i włosy, no a te szaty!-Powiedział żartobliwie.-Zgoliłbyś to i przefarbował się! Nikt już tak nie chodzi.
-A ty znowu swoje...-Wymamrotał.
-W sumie ma trochę racji.-Wtrącił się cicho Anioł, a jego towarzysz przytaknął mu śmiejąc się. Piotra jednak to nie ruszyło...
-Dobra, dobra-Przewał im naśmiewanie się z niego. Zwracając się do mężczyzny zapytał:-Co cię tu sprowadza? Dawno tu nie byłeś, kiedy ostatnio? Pierwsza Wojna Światowa?
-Po Wiośnie  Ludów.-Wtrącił cicho.
-Noo, to jeszcze dawniej!-Odparł z wyrzutem.
-Jakoś tak nie było czasu, ciągle coś się dzieje...-Wymamrotał.
-Wiem, wiem, częściej wpadają do mnie twoi współtowarzysze.
-Mówili, przecież się z nimi kontaktuje!-Powiedział i westchnął.
-Chyba musi się coś dziać, że nas odwiedziłeś.-Zażartował sobie święty.
-Przecież codziennie rozmawiam z Panem!
-No ale nie ze mną-Wytknął mu.
-No dobra...-Spuścił głowę i przyznał się o błędu-Będę częściej wpadał.
-Ej mamy sprawę do załatwienia!-Przerwał im dialog Stróż.
-Tak, właśnie-Odparł jak wyrwany z transu-Musimy mieć audiencję u Boga.
-Poważna sprawa musi być...
-Bardzo poważna-Przerwał Piotrowi.
-W takim razie, nie zatrzymuje-Powiedział szybko, a następnie skinieniem ręki wskazał na ogromną bramę, która otwarła się powoli.
Bohater wraz z Aniołem przeszli przez nią i udali się drogą prowadzącą do niesamowicie pięknego zamku. Gdyby ktoś przechodził tędy pierwszy raz na pewno zatrzymałby się na widok wyłaniającej się z oddali budowli. Jednym słowem - zapierała dech w piersiach.
Zbudowana jakoby z niebiańskiego marmuru, koloru takiego samego co prawie wszystko wokoło: bieli - symbolu czystości. Łączyła chyba wszystkie style i zamki zbudowane na ziemi, albo chociaż była ich najdoskonalszą formą. Nie da się określić jednorakiej formy, czy to gotyk, historyzm, manieryzm lub barok. Miała każdy z tych połączony w jedno.
Nawet drzwi, do których w końcu doszli, łączyły to wszystko.Strzelisty ogromny portal z tympanonem wykończonym barokowym zdobieniem, a archiwaliami secesyjnymi(np. małe aniołki, kwiaty). Na nadprożem w węgarach znajdowały się małe romańskie okienka.
Długo można by wymieniać wszystkie cechy tych drzwi, jednak to nie czas na to.
Mężczyzna i Stróż przeszli przez nie. Nie musieli daleko zachodzić gdyż już od wejścia ustawiały się zastępy aniołów stojące każdy według swojej rangi.
-Może kiedyś też się tu znajdę-Szepnął mu jego towarzysz. Uśmiechnął się.
-Ciekawe czy ja też-Odparł po cichu.
-Shhhhh!-Uciszył go nagle.-Zaczynają się śpiewy. Jesteśmy już blisko. Szacunku trochę!
-I kto to mówi!-Wymamrotał.
Rzeczywiście słychać było coraz głośniej niesamowicie piękne dźwięki.
Obydwoje posuwali się w stronę blasku jaśniejszego niż słońce, a gdy znaleźli się tak blisko, iż prawie nic nie widzieli uklęknęli przed nim, skłonili głowę.
-Czekałem na was.-Wypowiedział głos tak potężny, że gdyby tylko chciał mógł zniszczyć jednym słowem cały zamek. W tle cicho, by nie zagłuszyć nic, pobrzmiewało "Te Deum Laudamus".

Rozdział 2
Nowy wróg

  Tysiące lat temu... a nawet więcej, kiedy to pierwsi ludzie żyli jeszcze w Raju, przechadzał się pomiędzy drzewami Bóg. Zadowolony z tego co stworzył spojrzał na to wszystko i błogosławił temu. Życzył dobrze  ludziom, zawsze był dla nich przychylny, lecz gdy spoglądał im w oczy widział jak bardzo podatni są na działanie złego. Dał więc niewidzialną tarcze chroniącą przed niebezpieczeństwami, ale choć uparcie składał człowiekowi szansę na poprawę, tracił ją.
Przyszedł czas kiedy szatan widząc, że z ochroną ludzi nigdy nie wygra, przemienił się w złego i posępnego węża. Zmyleni słodkim, a jakże zachęcającym głosem, skusili się na największą zdradę w dziejach ludzkości. Zjedli więc owoc z drzewa zakazanego, a następnie ujrzeli to, czego widzieć nie powinni.
Stwórca Wszechświata wiedział, że w końcu to nastąpi, wiedział, że zły już wie jak pokonać człowieka. Mimo wszystko nie mógł pozostawić tego bezkarnie, dlatego wyrzucił pierwszych ludzi z Edenu. Dał im jednak drugą ochronę by szatan nigdy nie mógł zwyciężyć w materialnej postaci. Dał im strażników.

***
"A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu."
J 3, 19-21
W pewnym miejscu na ziemi, gdzie nie istnieje pojęcie "czas" pojawiła się pewna postać. Miała ludzką twarz ale też parę ogromnych lśniących skrzydeł. Zaraz za nią przybył Blask. Tak świetlisty i piękny, że zwyczajny człowiek mógłby umrzeć gdyby stanął w bliskiej odległości. Można by rzec, iż wśród tego światła stała jakaś postać, zarys sylwetki ludzkiej.
Pierwszym osobnikiem był Anioł, a dokładniej Cherub. Na sobie miał bielutką jak śnieg togę ze złotymi przepaskami. Skłonił się nisko, po czym trwał w tej postawie dopóki Światłość nie kazała mu wstać.
Wtedy też rzekła:
"Tu stawiam bramę Raju, by Moje dzieci wiedziały, iż tam gdzie jest wyjście, zawsze będzie i wejście. Stawiam też mego Anioła, by strzegł jej, przed nieproszonymi gośćmi. Albowiem przyjdzie czas, kiedy wszystkie bramy będą otwarte!"
Tak Bóg dał ludziom nadzieję na powrót do pierwotnego domu.
Gdy już to zrobił przeniósł się do miejsca, gdzie znajdował się Kain i Abel. Było to duże pole, na którym jeden z braci pasał owce. Nie widzieli Stwórcy, lecz On widział ich i doskonale wiedział co się zaraz zdarzy. Nie mógł na to zareagować, gdyż dał im wolną wolę, więc także pełną świadomość popełnianych czynów oraz konsekwencji za tym idących - nie możności powrotu do Raju.
Wezwał do siebie pięciu ze swoich najbliższych Aniołów, którzy natychmiast się pojawili obok Niego i uklęknęli przed Nim.
-Wstańcie-Odrzekł, a następnie wskazał ruchem ręki na dwóch mężczyzn.-Są Moim najdoskonalszym stworzeniem, ale też najbardziej podatnym na zło.-Westchnął-Spójrzcie...
Gdy wypowiedział te słowa starszy z ludzi Kain, rzucił się na swego brata Abla i zamordował go. Morderca zrobił to tylko dlatego, że był zawistny o miłość, która dla wszystkich jest taka sama. Jeden z Aniołów chciał coś powiedzieć by nie doszło do zabójstwa, jednak powstrzymał się, ze względu na mądrość Boga.
-Ludzie nie słuchają Mnie. Nie rozumieją złego, a zły cały czas przychodzi. Z zazdrości zabijają by przypodobać się lecz nie rozumieją, że robią to kusicielowi. Nigdy bym na coś takiego nie pozwolił, a Stróż, którego im Dałem, nie zawsze jest w stanie powstrzymać to ale wy, będziecie mogli.-Rzekł do nich wpatrując się w Kaina.
-Panie, cóż chcesz uczynić?-Zapytał jeden z pięciu.
-Posyłam was do ludzi, w postaci człowieka, lecz pozostawiam wam Anielską moc, Moją cząstkę, byście mogli ich chronić. Ja was Wybrałem byście byli Mi prawą ręką chodząca po ziemi.-Odparł, następnie spojrzał na nich.-Uklęknijcie.
Aniołowie posłusznie wykonali polecenie. Znaleźli się natychmiast w majestatycznym pałacu, Bóg siedział na swym przepięknym złotym tronie.
-Strzeżcie, wykonujcie moje polecenia i pomagajcie! Od dziś zwać Cię będą Ruben-Zwrócił się do pierwszego z nich.
-Niech będzie błogosławiona wola Twoja, Panie!-Odpowiedział
-Od dziś zwać Cię będą  Neftali-Rzekł następnemu.
-Niech wysławia Cię wszelkie stworzenie, Panie!
-Od dziś zwać cię będą  Habakuk-Odparł kolejnemu.
-Niech każdy wzrasta w Twojej miłości, Panie!
-Od dziś zwać cię będą Joachim-Powiedział
-Niech miłosierdzie Twoje będzie na nami, Panie!
-Od dziś zwać cię będą Aaron.-Odrzekł ostatniemu.
-Niech wola Twa będzie naszą wolą, Panie!-Usłyszał od niego.
Wszechmogący posłał swe światło w ich stronę, które następnie otuliło każdego swoim blaskiem. Ceremonii towarzyszył chóralny śpiew wszystkich Aniołów.
-Zawsze możecie rozmawiać ze Mną, a Ja zawsze odpowiem.-Zwrócił się jeszcze ku nim.-Wykonujcie swoje zadanie z pilnością by dzieci nie zaznały smutku!-Powiedział i blask znikł, a wraz z blaskiem Aniołowie, a właściwie - strażnicy.

***

 Mężczyzna podniósł wzrok w stronę niesamowitego światła, a następnie lekko zmrużył oczy. Dawno nie widział tego blasku i ślepia zdążyły się już trochę odzwyczaić, jednak całe szczęście na krotko.
Wszystko w tym miejscu wydawało się być tak magiczne, iż człowiek, który tu mógł się znaleźć prawdopodobnie nie uwierzyłby w to co widzi. Nie trudno się chyba domyślić, że oboje właśnie stali przed Bogiem. Bycie w tak niewielkiej odległości, w jakiej się znajdowali to zaszczyt dla każdego, który wierzy w Stwórcę Nieba i Ziemi.
-Szatan chce zniszczyć najpiękniejsze stworzenie Mojego świata.-Odezwał się Bóg. Właściwie nikt inny nie śmiałby rozpoczynać rozmowy jako pierwszy.-I pomimo tylu przegranych nie podda się nigdy. Tym razem udało mu się stworzyć coś co jest jeszcze bardziej skuteczne niż wojna i śmierć, bo atakuje także we Mnie.-Kontynuował.-Sprawa byłaby prosta, Sam Mógłbym coś zrobić, jednak zaangażował do tego ludzi, a dobrze wiecie, że mają wolną wolę...
Gdy Wypowiedział te słowa na sali dało się słyszeć ciche szmery i szeptania. Kiedy Wszechmogący chciał się odezwać wszystko momentalnie ucichło.-Człowiek wynalazł "Antidotum na Anioła Stróża".
Po sali rozeszły się jeszcze głośniejsze szepty niż poprzednio. Mężczyzna pomyślał tylko: "Wiedziałem!". Spojrzał na swojego towarzysza, który rozwarł szeroko oczy z wrażenia i powiedział pod nosem cicho "Nie.. n-nie możliwe!". Chwycił pokrzepiająco jego ramie po czym szepnął mu: "Jesteśmy po to, by walczyć! Zło nie może na nami zwyciężyć, inaczej nas by tu nie było". Anioł zerknął na niego ukradkiem i westchnął.
-Synu!-Zwrócił się Bóg do lekarza.-Musisz wiedzieć, że człowieka, któremu wstrzyknięto tą dziwną substancje-Tu przerwał na chwilę-Nie da się uratować.
Zapadła cisza. Nikt z zebranych Aniołów nie śmiał się odezwać, ani nawet poruszyć. Serce mężczyzny do którego zwrócił się Stwórca, z każdą sekundą biło mocniej i szybciej.
-T-to co mam robić?-Wydukał niepewnym głosem.
-Trzeba powstrzymać złych ludzi i nie dopuścić, by ta szczepionka rozeszła się na cały świat. Na czele wszystkiego stoi twój stary znajomy...
-Malchus-Warknął pod nosem mężczyzna. Między innymi przez niego znalazł się w Portugalii.
Szatan zaczął atakować akurat w Lizbonie, na początku nie wiedział czemu tam. Szybko okazało się, że w to wszystko zaangażowany jest pewien utytułowany wykładowca z Wydziału Medycyny na Universidade de Lisboa. Potajemnie w swoim laboratorium w piwnicach uniwersytetu pracował nad modyfikacją genetyczną. Z początku banalne zabiegi na szczurach przerodziły się w obsesje, do badań, zaczął przywoływać złe duchy, a zwierzęta, które przewijały się przez to miejsce wychodziły... odmienione, albo w ogóle nie ujrzały nigdy więcej światła dziennego. Był niezwykle utalentowany w tym co robił, aż zainteresował się nim szatan. Dał mu swoje demony do modyfikacji i trzeba było przyznać, szło mu to świetnie. Duchy wychodziły od niego silniejsze, mogły zadawać rany nie tylko duszy ale też ciału. Wkrótce w całej Portugalii zapanował chaos, ludzie nie wiedzieli z czym mają do czynienia. Niewidzialna siła zabijała całe stada zwierząt rolników, a ludzi okaleczała. Zdarzały się przypadki opętań i mnóstwo śmierci.
Strażnikom udało się po ciężkich walkach pokonać zło, ponieważ zniszczyli źródło, które łączyło ich pomiędzy światem ludzkim i duchowym. Była to dosyć duża szklana kula z wytworzoną wewnątrz próżnią. W niej znajdowało się zmodyfikowane DNA człowieka i zwierząt, które pod wpływem działań elektromagnetycznych oraz szatana dodawało demonom pół widzialną zniekształconą posturę, a do tego podtrzymywało ich przy egzystowaniu na tym świecie.
Miguel został w końcu zatrzymany w swoim laboratorium za niezgodne z prawem działania genetyczne i skazany na 7 lat więzienia, jednak po przebadaniu lekarze wykryli u niego ciężkie schorzenia psychiczne, przez co trafił do psychiatryka. Po tych wydarzeniach słuch na kilkanaście lat o nim zaginął, mężczyzna myślał, że sprawa z nim jest zamknięta, ale pozostał gdyż czuł, że może być potrzebny w Lizbonie. Nie mylił się, stworki "chorego doktorka" od czasu do czasu grasowały w mieście, a momentami pojawiały się w pobliskich miejscowościach. Nie zmienia to faktu, że przebywał także w innych częściach Europy, zwłaszcza na terenach Jugosławii czy w Rosji, gdzie toczyły się walki, a ludzie mieszali się w tajne spiski. Niedawno też zastanawiał się czy nie przenieść się do Ukrainy ze względu na rewolucje, która wybuchła tam parę miesięcy temu, a także dziwne rosyjskie działania w tych sprawach, jednak po rozmowach z Bogiem postanowił zostać jeszcze chwilę w Lizbonie. Jak widać, dobrze zrobił.
-Zrobię wszystko co będę mógł-Powiedział i skłonił swą głowę.
-Wiem-Odparł Stwórca.-Masz Moje Błogosławieństwo.
Mężczyzna uśmiechnął się i zamknął oczy. Okalał go blask Boga, Jego Błogosławieństwo, największa siła.

***

Gdy otworzył oczy znalazł się na polanie gdzieś w górach. Ubrany był tak jak na Anioła przystało, dlatego przyjemny wietrzyk muskał jego skórę. Niebo było niebieskie a słońce każdemu oddawało swoje ciepło. Usiadł na zielonej trawie i wsłuchał się w szum strumyka znajdującego się niedaleko. Podziwiał piękny widok wysokich zielonych szczytów, wyrastających przed nim znikąd.
-Aaronie-Rzekł mężczyzna siedzący obok niego.-Od stworzenia świata służysz mi nieprzerwanie.
-Do tego zostałem stworzony, Panie.-Odpowiedział na te słowa. Towarzysz westchnął cicho.
-Pamiętaj, że ukształtowałem cię też jako człowieka.-Przerwał na chwilę-Chcę, żebyś wiedział, iż ta misja będzie twoją najcięższą, jaką dotychczas miałeś. Nie odrzucaj proszę wszystkiego, co staje ci na drodze...

Stał z Aniołem nad łóżkiem na wpół żyjącego mężczyzny. Co razu spoglądali na siebie, to na chorego.
-Chyba nie chcesz pozwolić mu tak po prostu umrzeć?-Odezwał się pierwszy Stróż zniecierpliwiony bezczynnością.
-A co chcesz zrobić? Bóg powiedział, że nie da się go uratować.-Odparł lekarz wpatrzony w monitor podłączony do pacjenta.
-No to może chociaż go wybudźmy żeby Sofia...-Zaczął towarzysz, lecz mężczyzna mu przerwał.
-Sofia?-Zapytał unosząc prawą brew do góry.
-Moja podopieczna tak się nazywa. Dobrze by było, gdyby się z nim pożegnała...
-Racja, tylko jak?-Zapytał i przeszedł kilka kroków po pokoju. Po chwili mamrotał coś pod nosem. Anioł zdziwiony troszkę widząc to zapytał:
-Masz coś?
-No właśnie nie.-Westchnął.-Nie ma Anioła Stróża, nie czuć ducha...
-Słuchaj, to może zrobimy tak jak poprzednio. Wejdę do jego ciała i spróbuje go podtrzymać przy życiu przez chwilę, co ty na to?-Wymyślił towarzysz po czym uśmiechnął się szeroko.
Aaron spojrzał na niego spode łba i uśmiechnął się.
-Żeby cie wyrzuciło, a kobietę zaatakował jakiś duch?
-Niee, teraz pomożesz mi tam być i zawołasz ją.-Odparł. Był zadowolony ze swojego genialnego planu. Nie często zdarza mu się pomagać największemu wśród Aniołów chodzących po ziemi.
-No dobra...-Burknął dosyć niepewnie.
-Wiem, że jesteś w stanie to zrobić. Tylu ludzi ocaliłeś od śmierci, tylu Aniołom już pomogłeś!
-Okej, starczy!-Wypalił-Zrobię to-Odparł już spokojniej i podszedł do łóżka chorego.-Czekaj, może najpierw powiem tej Sofii jaka jest sytuacja i ją zaraz zawołam.
-Dobry pomysł! Potem możemy mieć za mało czasu.-Powiedział entuzjastycznie Stróż i przeszedł przez ścianę. Mężczyzna przewrócił jedynie oczami, wymamrotał coś pod nosem i otworzył normalnie drzwi.
Kobieta smacznie spała, a Anioł Stróż czuwał nad nią.
-Jest piękną i niesamowitą kobietą-Wyszeptał towarzysz wpatrując się niczym ojciec w swoją kochaną małą córeczkę.
-Rzeczywiście-Odparł. Sofia się poruszyła.
Aaron chwycił lekko jej ramie i powiedział delikatnie:
-Proszę pani.-Ta ponownie się poruszyła lecz nie obudziła się.-Proszę pani-Odparł ponownie tym razem lekko ją szturchając.
Kobieta niechętnie otworzyła oczy i jeszcze nieświadomie spojrzała na twarz lekarza, który się nad nią pochylał. Uświadomiwszy sobie swoje położenie, momentalnie podniosła się. Nie mogła przyznać, że trochę zauroczyła się tym mężczyzną, zwłaszcza kiedy wpatrywał się w nią w odległości parudziesięciu centymetrów swoimi ciemno niebieskimi oczyma. Po chwili gapienia się, zapytała nie w pełni działającym głosem:
-Co z moim bratem?-Następnie odchrząknęła lekko.
-Niestety mam bardzo złe wieści... umiera i nie jesteśmy w stanie go uratować-Powiedział szybko.
Sofia siedziała w bezruchu. Prawdopodobnie przyswajała w tym momencie brutalną prawdę, która dotarła do jej uszu...
-Czy mogłabym się jeszcze z nim spotkać ostatni raz?-Wydukała powoli.
-Tak, jednakże jest aktualnie w... śpiączce. Poproszę panią kiedy go wybudzę, dobrze? 
Kobieta nie odpowiedziała nic. Kiwnęła jedynie głową przytakując.
Doktor wrócił do pokoju i westchnął.
-Wyjątkowo spokojnie to przyjęła.-Odparł czule Anioł.
-Racja.-Powiedział po czym podszedł do chorego. Przejechał prawą dłonią nad jego nieruchomym ciałem. Gdy znalazła się z powrotem nad jego klatką piersiową zatrzymał, następnie napiął ją i ugiął lekko palce. Zmniejszył odległość pomiędzy ciałem chłopaka tak, że minimalnie stykał się z nim.
-Wchodź-Powiedział do Stróża. Towarzysz skupił się i po chwili urządzenia monitorujące stan pacjenta zaczęły wariować, ze względu na trwającą we wnętrzu walkę.-Spokojnie-Powiedział do siebie.-Wytrzymaj jeszcze chwilę.-Dodał. Wziął głęboki oddech. Nałożył lewą dłoń i przycisnął je dosyć mocno do ciała. Momentalnie oderwał dłonie i wszystko się uspokoiło. Wypuścił powietrze z ulgą po czym spojrzał na twarz chorego, który zamrugał, a następnie spojrzał na lekarza.
-Gdzie jestem?-Zapytał cicho ledwo poruszając ustami.-Czy umieram? Gdzie jest Sofia?-Dodał. Prawdopodobnie był świadom swojego stanu. Mężczyzna nie odpowiedział nic, wpuścił kobietę do pomieszczenia, która podbiegła szybko do łóżka i chwyciła chłopaka za rękę
-Pablo...-Wydukała zapłakana.
-Sofia... kocham Cię-Odpowiedział.
-Ze wzajemnością-Odparła i uśmiechnęła się. Puściła jego rękę, która ostatkami sił powędrowała na jej głowę, przejechał po niej powoli.
-W mojej lewej kieszeni...
Kobieta szybko wyciągnęła zawartość, po czym zaniemówiła. Zasłoniła usta z wrażenia.
-Chciałem Ci go dać podczas naszego spotkania. Wydałem na niego całą pensję.-Rzekł powoli i uśmiechnął się.- Ale wyszło jak wyszło...
-Pablo...-Nie wiedziała co powiedzieć.
Trzymała właśnie srebrny pierścionek, uwieńczony szerokim brylantem. Po bokach z prawej i lewej strony znajdowały się trzy coraz mniejsze brylanciki. W wewnętrznej części widniały pięknie wyryte słowa: "Kocham Cię. Twój na zawsze - Pablo"
-Będę nad tobą czuwać.-Wypowiedział ostatkiem sił i spiął się cały, następnie skrzywił się z bólu. Rejestrator zaczął szybko pracować oraz wydawać nieprzyjemne dźwięki. Kobieta spojrzała na lekarza, nie powiedziała nic, jej mina wyrażała więcej niż każde słowo. Mężczyzna podbiegł szybko do łóżka i starał się coś zrobić. Sofia ścisnęła rękę chłopaka, a jej Anioł Stróż chwycił ją za ramię pocieszająco, może poczuła to, może nie, po jej policzku spłynęła łza.
Do pokoju zbiegli się lekarze i odciągnęli kobietę od łóżka. Bez powodzenia prowadzili nad ciałem reanimacje. Po chwili leżał już nieruchomo jak poprzednio. Wszystko było tak samo za wyjątkiem chmary lekarzy, a także urządzenia, które wskazywało 0 i okropnie piszczało dając znak, że ustała praca serca.

***

Aaron siedział z płaczącą kobietą na korytarzu, próbując ją pocieszyć. Ta mimo wczesnej godziny rannej dalej miała energię na wyrażenie tego co czuje.
-Proszę pana...-Wydukała przez zaciśnięte zęby lekko się trzęsąc.
-Wystarczy Aaron-Odparł  uśmiechnął się pocieszająco jak tylko potrafił. Sofia spojrzała na niego. Próbowała to odwzajemnić lecz nie była w stanie. Przetarła swoje oczy i podciągnęła nosem. Lekki makijaż doszczętnie spłynął ze strugami łez wylanymi tej nocy, a przejechanie jeszcze po niewyschniętym tuszu sprawiło, iż wyglądała jakby miała zaraz zabić wszystkich ludzi dookoła.
Mężczyzna podał jej chusteczkę i powiedział:
-Spokojnie, niech się pani uspokoi...
-Jeśli mamy być na "ty", to nazywam się Sofia.-Przerwała mu.
-Miło mi cię poznać.-Odparł i westchnął.-Wiem, że to śmierć bardzo bliskiej osoby, ale trzeba się pogodzić z tym. Musimy wierzyć, że powędrował do lepszego świata-Zaczął powoli sam niepewny tego "lepszego świata" bo nie wiedział, gdzie powędrowała jego dusza.
-Nie wiem czy wszystko będzie tak jak było-Wyszeptała. Mężczyzna uniósł prawą brew do góry.
-Dlaczego?-Zapytał-Rozumiem, że to jest dla Ciebie ogromna strata, ale życie idzie dalej, musimy się cieszyć z każdego dnia!
-Nie rozumiesz.-Przerwała mu chłodno.-On nie był moim bratem, był moim chłopakiem, znaliśmy się dłużej niż  mogłabym przypuścić. Byliśmy bliżej siebie niż rodzeństwo...-Powiedziała i spuściła wzrok na ziemie.-Pablo był bogaty, ja byłam biedna. Nie miałam pieniędzy na nic, rodzice nie byli w stanie ufundować mi mojej przyszłości, ale on mógł. Byłam najszczęśliwsza na świecie kiedy kupił mi mieszkanie, samochód i opłacił z góry czesne na studia. Mówił, że warto, że mnie nigdy nie zostawi...-Przerwała, a kolejna mała łezka spłynęła po jej policzku.
Mężczyźnie zrobiło się niesamowicie żal. Nie wiedział co ma w tej chwili zrobić.
-Teraz nie będę miała gdzie mieszkać, gdzie studiować i w ogóle, nic nie będę miała.-Użalała się nad sobą.
-Słuchaj...-Odparł Aaron.-Nie robię tego często, ale...-Zawahał się przez chwilę nad tym co zaraz miał powiedzieć-Mógłbym ci pomóc i na jakiś czas wziąć do siebie.
Kobieta uniosła brwi do góry, a następnie spojrzała mu w oczy.
-Nie wiem czy to dobry pomysł...-Zaczęła, ale mężczyzna jej przerwał. Chwycił lekko dłoń po czym powiedział niczym śpiewające syreny do przepływających obok marynarzy:
-Zaufaj mi.
Sofia uniosła lekko kąciki ust w górę, całe emocje tego dnia momentalnie spłynęły z niej. Nie wiedziała czy ma się śmiać, czy płakać. Lekarz sprawił, że jej życie za jednym dotknięciem, jakby różdżki stało się lepsze. Było w tym mężczyźnie coś nieprzeciętnego, co nie pozwalało jej odmówić.
-Pomogę ci się oderwać od dna. To naprawdę nie będzie dla mnie problem.-Powiedział i wstał.
-No dobrze...-Odparła po czym również oderwała się od krzesła i przeciągnęła się.
-Na pewno jesteś zmęczona i głodna.-Zapytał retorycznie, a kobieta pokiwała głową.-W takim razie idziemy!-Dodał, następnie ruszył przed siebie, a Sofia zaraz za nim.


Rozdział 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz